czwartek, 27 października 2011

Anwil Island i Leading Peak

Jest niedziela 23 października. Siedzę w domu i rozmyślam jak tu spożytkować ten wolny od pracy dzień. Za oknem nawet pojawia się od czasu do czasu słońce. Pierwsze myśli, jakie przychodzą do głowy- „ściana? Nie…, nie! trzeba zrestować, bo na ostatniej sesji odezwał się przeciążony łokieć”. No to, co tu robić??? Nika wygania mnie z domu, co by miała trochę ciszy i spokoju przy nauce do zbliżającego się większego testu. Hmmm, dręczony różnymi myślami wciąż siedzę w domu a tu wybija prawie południe!;) Na to odzywa się telefon- ooo Tomasz… Zdawkowo mówi, że jest plan na szybką akcję;) Powiem tyle- bez zbędnego zastanawiania odpowiedziałem: „WCHODZĘ w TO” … i zaczęła się prawdziwa męska przygoda...!!!

Szybkie pakowanie, i już siedzimy w toyotce. Od tego momentu mamy już tylko jeden cel- jak najszybciej zdobyć wierzchołek Leading Peak, który góruje nad północną częścią zatoki Howe Sound. Jest godzina 12:30, wszystko przygotowane, kajak zamocowany na dachu auta- Jedziemy! No i tak szybko jak wyjechaliśmy musieliśmy zawracać, bo Tomasz zapomniał podejściowych butów;) Mały falstart, ale każdemu może się zdarzyć;) Mamy do przejechania ok. 25km- kierujemy się na Lions Bay- miłą zatoczkę z piaszczystą, małą plażą. Tam wodowanie i płyniemy.



Do pokonania ok.10km, co naszą „oceaniczną rakietą” robimy w 56min. Po dopłynięciu do wyspy „Anvil Island”, szybki przepak, przebieranie i zaczynamy trekking. Szlak wiedzie na początku lasami z momentami dość stromymi, które zabezpieczone są linami, następnie terenem skalnym, nieco eksponowanym. Żeby nie było lin nie dotykaliśmy, bo wg Tomasza to nie wypada tak używać ułatwień;) 10km i 764m przewyższenia na szczyt idzie dość gładko zakładając, że dzień wcześniej wykręciliśmy całkiem niezłe czasy na przejściu Grouse Grind’a. Meldujemy się na wierzchołku po 1, 5h. Tam banan, kanapka, foteczki i biegniemy na dół, żeby przed zmrokiem dotrzeć do auta.





Po godzinie siedzimy już w kajaku. Na „zmęczeniu” poprawiamy czas o 2min, ale płyniemy tak czy siak w ciemności, z jasno rozbłyskującym światłem zamocowanym na kajaku. Wtedy zrozumiałem, co lubię w tym miejscu najbardziej. Jesteś tylko 25km od ponad 2milionowego miasta, w jakże cichym, naturalnym i dzikim za razem miejscu, robisz rzeczy, o których wcześniej tylko marzyłeś, bądź widziałeś je w telewizji.



Masz to wszystko tylko dla siebie, bo nie spotykasz na swojej drodze prawie nikogo. Tą oto swobodę i dostępność jakże pięknych miejsc kocham w Kanadzie najbardziej…
I tak właśnie dobrnęliśmy do końca „niedzieli na szybko”;) Dopiero w domu dochodzi do mnie zmęczenie. Szybka obiado- kolacja, prysznic i spać, bo jutro trzeba wstać wcześnie do pracy. Poniżej kilka fotek z wypadu za miasto;) Tomasz dzięki jeszcze raz za super spędzony dzień!!!;D

1 komentarz:

  1. hm... u mnie jest 3 listopada i nie pada, wow !!! i zarazem sukces bo nie pada, ale ciemno, 16 a ja w trolowni... no i kurwa mać można powiedzieć, jeszcze wczoraj siedziałem w skaliszczach i nowych 3 sektorach w ziller :) niedługo na blogowisku powieszę zajebiste kamyki z nowo odwiedzonych sektorów, do których Grubasy zapraszam serdecznie :) POZDROWIONKA z WROCA od dzika

    OdpowiedzUsuń