piątek, 30 września 2011

Attack of La Nina...

Wiemy, że w Polsce przeżywacie drugie lato i o zimie pewnie w ogóle nie myślicie, ale, nie dajcie się zwariować, zima nadchodzi! Zbliża się wielkimi krokami! (W szczególności rano i późnymi wieczorami czuć w powietrzu pierwsze jej podmuchy). My właśnie wróciliśmy z premiery najnowszego filmu Attack of La Nina. Mega pozytywny film, na maxa nakręca na zimowe szaleństwo, narty, śnieg, puch i wszystko, co z tym związane;). Oglądając tych ziomków, ich zjazdy i triki włosy stawały dęba, a nogi się trzęsły. Ci kolesie w ogóle nie mają psychy! Z resztą, co ja będę dużo gadać. Poniżej link do zajawki filmu, zobaczcie sami.

sobota, 24 września 2011

Monsun nadciąga

Tak jak to zwykle bywa o tej porze roku dni zaczynają być coraz krótsze, a dobra pogoda i słońce to rzadkość. Ale tak jak mówiliśmy w Polsce nieważne czy deszcz, chmury czy pada już od 2 tygodni czy od 3 dni, nie będziemy narzekać:) W minioną niedzielę z powodu nie najlepszej pogody wybraliśmy się na Grouse Mountain. Deszczyk troszkę pokropywał, mało, co było widać, bo niezła mgła była, ale trening zrobiony. Teraz jeszcze zejść na dół i można spokojnie udać się do domku;)

wtorek, 13 września 2011

Dobrze mieć znajomych...

Pogoda na weekend zapowiada się super pytanie tylko jak dostać się do Squamish kiedy nie mamy auta?...Tom i Eli wyjeżdżają na weekend na Sunshine Coast popływać na kajaku. Inny znajomy pracuje, wiec z nim tez się zabierzemy. Jazda busem w te i z powrotem to koszt 60 $...Troszkę kosztownie patrząc na to,ze a jeszcze nie pracuje. Autostop? Spoko ale niekoniecznie z crashpadem, plecakiem,2 karimatami i nami rzecz jasna...

Plan na sobotę: Ambleside Beach (chociaż skorzystamy z pogody), zakupy (pusta lodówka), może slackline, wieczorem ściana? Jak nie można robić tego co się chce, trzeba zorganizować coś zastępczego ;) Szkoda, tym bardziej ze już się umówiliśmy ze znajomymi na baldy w Squamish (znajomi Steve i Mc są z Whistler, gdzie była olimpiada). Steve i Mc byli już w drodze do Squamish, kiedy daliśmy im znać ze jednak nie przyjedziemy. Oni w sobotę chcieli się z nami powspinać, a w niedzielę pojechać do Vancouver do wesołego miasteczka. Po naszym esemesie nastąpiła zmiana planów - naszych i ich. Zaproponowali ze przyjadą w sobotę do Vancouver do wesołego miasteczka po czym zabiorą nas do Squamish żebyśmy mogli się z nimi powspinać, a następnego dnia zabierzemy się z ich koleżanką. Yuhuuuu! Brzmi super ;)

Tej nocy spaliśmy chyba na najdroższym campingu w okolicy (Kalahani RV park - 30$ za miejsce na namiot i 2 osoby, normalnie można spać za 14$ za namiot). No ale co zrobić, to jedyny camping w okolicy gdzie możesz palić ogień ;)

Niedziele rozpoczęliśmy od kawy w Starbucksie i śniadanka, po czym ruszyliśmy do lasu:) Tradycyjnie rozgrzewka na Titanicu ( V1, V3, V0) a później poszliśmy na bald, którego nigdy wcześniej nie robiliśmy Timeless za V5. Super boulderek, ciekawy start po dobrych chwytach, odciąg noga wysoko i psychiczne wyjście po oblakach. Chłopcy zrobili, nam trochę zajęła walka z psycha. Ale następnym razem padnie jak nic ;)
Kolejny to All about time za V6. Ciężki boluder jak na dziś, ale Oski był najbliżej zrobienia go. Szybki rzut oka na Mantre za V10 i decyzja że jest za ciepło, nie będzie dobrze zacierać. Później boulder za V3 Double decker, niby łatwy ale wysoki z psychicznym wyjściem. Ale zrobiony :) Obok niego super ładny, bardzo krawadkowy bald za V5. Bardzo pode mnie udało mi OS zrobić ;) Na koniec wstawialiśmy się w Swank Stretch za V5. Bardzo fajny bald startuje z rękami i nogą na jednym chwycie, później bardzo mała ryska (ledwo paluchy wchodzą), daleki ruch do klamy i w sumie po baldzie. Próbowaliśmy go już parę razy, jakoś ale nigdy nie wychodziło. Dziś 2 wstawka i zrobiłam! Hurrra:) Trochę się nakręciliśmy, motywacja wzrosła, ale już skóry nie było ;/ Weekend zaliczyć możemy do tych bardzo udanych ;)

środa, 7 września 2011

Back to Squamish...

Po ogarnięciu się, szybkiej aklimatyzacji (o dziwo bardzo dobrze znosiłam zmianę czasową), znalezieniu mieszkania, rozpoczęciu szkoły przeze mnie i pracy przez Oskiego w końcu zajechaliśmy do Squamish :) W składzie my, Cerniccy - Tom i Eli, Kubko (ich synek) i Janka (siostra Toma) wybraliśmy się na rodzinny wyjazd w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza i poruszania się w końcu za miastem. Super było rozbijać się po znajomym już lesie, oklepywać kamole i korzystać z niesamowitej pogody która nie opuszcza nas odkąd przyjechaliśmy :) Muszę się jednak do czegoś przyznać...pierwszy dzień wpinaliśmy się z liną...! No ale nie ma co tu dużo gadać (byliśmy w miejscówce gdzie nie ma baldów a, że człowiek wspinać się musi czasem trzeba się też i ze sznurem przeprosić ;P). Następnego dnia jak już zajechaliśmy skórę na squamishowskich klasykach postanowiliśmy również ruszyć dolne kończyny i przejść się na Chiefa (druga największa na świecie granitowa skała, zaraz po El Capie; 702 metry czystego wspinania). Poniżej kilka fot z wyjazdu.








Widok z Chiefa, w tle Garibaldi.

piątek, 2 września 2011