środa, 7 września 2011

Back to Squamish...

Po ogarnięciu się, szybkiej aklimatyzacji (o dziwo bardzo dobrze znosiłam zmianę czasową), znalezieniu mieszkania, rozpoczęciu szkoły przeze mnie i pracy przez Oskiego w końcu zajechaliśmy do Squamish :) W składzie my, Cerniccy - Tom i Eli, Kubko (ich synek) i Janka (siostra Toma) wybraliśmy się na rodzinny wyjazd w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza i poruszania się w końcu za miastem. Super było rozbijać się po znajomym już lesie, oklepywać kamole i korzystać z niesamowitej pogody która nie opuszcza nas odkąd przyjechaliśmy :) Muszę się jednak do czegoś przyznać...pierwszy dzień wpinaliśmy się z liną...! No ale nie ma co tu dużo gadać (byliśmy w miejscówce gdzie nie ma baldów a, że człowiek wspinać się musi czasem trzeba się też i ze sznurem przeprosić ;P). Następnego dnia jak już zajechaliśmy skórę na squamishowskich klasykach postanowiliśmy również ruszyć dolne kończyny i przejść się na Chiefa (druga największa na świecie granitowa skała, zaraz po El Capie; 702 metry czystego wspinania). Poniżej kilka fot z wyjazdu.








Widok z Chiefa, w tle Garibaldi.

3 komentarze:

  1. no no widze,ze niebieskie spodnie sluza!;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ano służa dobrze:) jeszcze raz dziękówa:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No wreszcie jakieś kamole... już się bałem, że tylko na nartach tam jeździcie ;)A koszulka z Garażu widzę nadal u Oskiego "najmodniejsza" :D

    OdpowiedzUsuń