czwartek, 17 maja 2012

Sendage

Większość z nas, wspinaczy, zna lub słyszała coś o 8a.nu. i używa tej strony jako internetowego dziennika, gdzie zapisuje swoje przejścia i dzieli się informacjami z innymi użytkownikami. Przez długi okres czasu ta strona była jedynym takim narzędziem z którego wspinacze mogli korzystać. Fakt, że powstała przeszło 10 lat temu wpływa na ogromną ilość użytkowników i danych jaką zawiera. Na przestrzeni lat kilka mniejszych stron próbowało swoich sił w stworzeniu czegoś na kształt 8a.nu ale bez większych rezultatów. Aż do zeszłego roku.

W lutym 2011 nasz znajomy ze ściany Jamie Chong, który dysponuje mocą " konia ", jak również niesamowitymi zdolnościami programistycznymi, założył stronę o nazwie SENDAGE. Sendage jest czymś podobnym do 8a.nu z tym, że zawiera mnóstwo funkcji społecznych (integracja z Facebookiem). Używając konta na facebooku możemy bezpośrednio na naszej ścianie opublikować najnowsze przejścia. Bez obaw! Ci, którzy stronią od Facebooka i tego rodzaju mediów mogą zalogować się na stronę korzystając z konta Google. Oprócz tworzenia list projektów, które chcemy przejść w danym sezonie możemy dodawać filmiki, zdjęcia, komentarze, oceniać w skali gwiazdkowej jak również opisywać swoje wrażenia z drogi/boulderu. Jak sami wiemy z własnego doświadczenia tworzenie list jest super. Sami zastanówcie się jak często je robicie? Jedziecie w Sokoły, na Jurę, do Mahova czy gdziekolwiek indziej z listą pomysłów: co chcecie zrobić, do czego będziecie się wstawiać i co tym razem puści. A odhaczanie problemów bądź dróg z listy daje nam uczucie spełnienia, satysfakcji.

Planowanie wyjazdu wspinaczkowego staje się przyjemniejsze, gdy możemy wejść sobie na stronę z przejściami z danego rejonu i za pomocą jednego kliknięcia dowiedzieć się na czym skupić swoją uwagę. Udane przejście na którym Ci zależało opublikowane na Sendage owocuje gratulacjami przyjaciół jak również odhaczeniem go z zaplanowanej listy sezonowej o czym informuje nas tabela progresu. Uczucie, które towarzyszy osiągnięciu celu automatycznie napędza i motywuje do działania nie tylko Ciebie ale także znajomych. Spójrzmy prawdzie w oczy, choć wspinaczka jest bardzo indywidualnym sportem, nie ma wątpliwości, że jest również bardzo towarzyskim sportem.

Ci co mają konto na 8a.nu i myślą o spróbowaniu czegoś nowego mogą zaimportować swoje dane i listy przejść do Sendage. Zainteresowani? To do dzieła!



Strona glowna



Profil uzytkownika

czwartek, 10 maja 2012

Sezon rowerowy

Hmm coś ostatnio cicho byłam a wszystko dlatego, że brak weny, przesilenie wiosenne, pogoda i tak jakoś ogólnie się nie składało. Ale już przywołuję się do porządku i piszę! Z nowości to moje wakacje właśnie się zakończyły i wczoraj rozpoczęłam letni semestr. Yuhuu ?super ?...no właśnie.

Tym sposobem rozpoczęłam drugi rok mojej edukacji w Kanadzie. W semestrze letnim oprócz informatyki na której będziemy uczyć się tworzyć strony internetowe i wszystko z tym związane, musze także odrobić praktyki studenckie. Praktyki obejmują 280 godzin i są NIEPŁATNE. Tak właśnie. Mało tego żeby móc je odrobić niepłatnie musiałam najpierw za nie zapłacić. Absurd? Możliwe, ale najwyraźniej tak to wygląda za oceanem. Ale praktyki już mam załatwione, tzn. wiem gdzie je odrobię. Club ESl to firma która organizuje wyjazdy dla studentów międzynarodowych i turystów i od czerwca będę miała okazję się tutaj szkolić i praktykować. Nie ukrywam że zamierzam się załapać na jakieś wycieczki i co nieco zobaczyć;)

Pogoda u nas dopisuje-słońce od tygodnia nieprzerwanie świeci. Z opalaniem jeszcze trzeba póki, co zaczekać, bo 17 stopni to trochę za mało jak dla mnie. Jeździmy do Squamish co weekend i zbieramy materiał na film. Trochę cierpliwości potrzebujemy, bo jak film ma być fajny to trochę czasu trzeba nad tym spędzić.

2 dni temu odkurzyłam swoją fioletową strzałę i zaczęłam przemieszczać się za pomocą 2 kółek. Będziecie się śmiać jak zobaczycie, na jaką kozę zamieniłam swój ukochany rower, ale co tam. Najważniejsze, że jeździ! Wczoraj w drodze do szkoły zdążyłam się zgubić i prawie 2 razy myślałam, że nie dojadę tak mnie nogi bolały. Z wywieszonym językiem i kwasem mlekowym gromadzącym się w mięśniach szczęśliwie nie spóźniłam się na pierwsze zajęcia. Nie ma, co narzekać trzeba się zacząć porządnie pedałować i może nieco się oswoić z mapą (zacząć z niej korzystać), żeby nie było takich sytuacji jak ostatnio;)



czwartek, 26 kwietnia 2012

Murrin Park czyli lina po raz pierwszy:)

Perfekcyjna pogoda, dużo skóry, dzień wolny i nikogo, kto chciałby jechać do Squamish:/ Niemożliwe? A jednak prawdziwe. Tak się zaczął mój weekend. Napisałam, zadzwoniłam do wszystkich możliwych znajomych i jak na złość usłyszałam:

-Squamish dzisiaj? Eee nie czuje się na baldy
-Hej Nika, ja już jestem w Squamish
-Kręciliśmy wczoraj nowe baldy, nie mam dziś siły
-Muszę się uczyć mam egzaminy

Itd. w ten deseń. Masakra jakaś! Tym sposobem spędziłam cudowną sobotę w mieście.

Na niedziele pogoda miała być mniej łaskawa, ale wciąż ok. Już miałam dogadany dojazd z kolegą ze ściany, kiedy o 9 rano dostałam od niego sms " Nika ja jednak nie jadę" . GRRRR! Zdążyłam tylko pomyśleć, że jeśli szykuje się to, co wczoraj to szlag mnie trafi. Szybki telefon do znajomych, którzy jechali na linę czy mają miejsce w aucie i odpowiedź- jesteśmy po Ciebie za 2 minuty. Z jednej strony coś we mnie krzyczało " lina no nie wiem " a z drugiej " weź się uspokój! lepsze to niż nic ". I tak z mieszanymi uczuciami 40 minut później wylądowaliśmy w Murrin Parku. Miejscówka idealna na wspinanie tradycyjne i sportowe. Dzisiejszy dzień wspinałam się po łatwych drogach żeby sobie przypomnieć jak to jest znowu wspinać się z liną. Uczucia mieszane typu: O boże to trochę straszne, za chwilę, ale super uczucie, brakowało mi tego, a później na wybraniu o jeju nie wiem czy mi się to podoba. Wyjazd rekreacyjny i towarzyski, miło spędzony i w gruncie rzeczy ta lina nie taka zła.

Poniedziałek wolny też miałam i się dogadywałam ze znajomymi żeby w końcu pojechać na bulderki. Okazało się, że pogoda słaba, i w Squamish pada od rana:/ Chłopaki stwierdzili, ze jadą na linę i czy chcę też jechać (w Cheakamus Canyon jest takie miejsce gdzie nawet jak pada parę dróg jest suchych). Bardzo niepocieszona, że znów lina zamiast baldów, ale szczęśliwa, że gdzieś w ogóle, pojechałam. Z suchych dróg mieliśmy do wyboru trzy: 5.11c (6c+) , 5.12a (7a+) i 5.12c (7b+) i na nich się wspinaliśmy. Zaliczyłam też kilka pierwszych lotów w sezonie;) Całkiem miło mi się zrobiło jak tą 5.12a zrobiłam w drugiej próbie-tym bardziej, że to 2 dzień na linie;) Za to 5.12c zamiotło nami wszystkimi-to był jakiś mega hardcore. Ale też jedyne, co suche pozostało. Zgodziliśmy się wszyscy, że szybko na tej drodze się nie pojawimy, no chyba, że pogoda będzie taka jak dziś.

Andres

Przyczajony tygrys, ukryty smok

Tom

Pierwszy lot ;)

niedziela, 8 kwietnia 2012

Squamish świątecznie

Wolna sobota i niedziela + dobra pogoda = wypad do Squamish. Niestety z 4 dniowego weekendu tylko 2 dni udało się spędzić w Squamish , ale nie ma co narzekać, bo lepsze 2 dni niż nic. W tym roku postanowiliśmy sobie odpuścić święcenie jajek i ten cały cyrk z myciem okien, pieczeniem, gotowaniem itd. Ilość znajomych spotkanych w skałach pozwoliła stwierdzić, że inni mieli podobne zdanie. Rozgrzewka na Easy in easy chair V4 i okolicznych łatwych baldach po czym pierwsze wstawki w Green traverse za V6. Nigdy nie próbowaliśmy tego balda, ale szybko doszliśmy do wniosku, że brakuje nam wydymki i dziś nie puści. Boulder przypominał Traversattę za 7a z Magic Woodu na której widzieliśmy rozgrzewającego się Daniela Woods?a we własnej osobie. W odróżnieniu od Traversatty ten bald zdecydowanie miał mniej ruchów, ale jak widać dla nas i tak za dużo. Nie był to cel wyjazdu więc się nie napinaliśmy. Za to wszyscy mocno napięci ruszyliśmy w stroną Warm World Cave, który próbowaliśmy ostatnim razem. Ja nie poczyniłam dużych postępów jeśli chodzi o ten problem, ale mam kilka pomysłów jakbym mogła inaczej go zrobić. Za to Oski miał świetną próbę, ale jeszcze troszkę zabrakło do ukończenia.
Oski na Warm World Cave
Następnie za namową znajomych postanowiliśmy sprawdzić problem o wdzięcznej nazwie Fixing the car za V8. Problem startuje z oblaka i dobrej krawądki, pięta wysoko i pierwszy daleki ruch do oblaka na kancie, dokładka, lewa ręka na płytki podchwyt i kolejny daleki ruch do dobrego oblaka. Poprawka na ostry trójkąt, pięta wysoko, dokładka ręki powyżej trójkąta do pierwszej miseczki. Noga na palce i wrzucenie wysoko drugiej nogi. Lewa ręka odrobinę wyżej i strzał do dobrego oblaka. Prawa ręka na kant, nogi wysoko i wyjście. Piękny bald; Oski farciarz odhaczył, ale ja następnym razem też zrobię.
Nagle wszyscy zapragnęli słońca więc poszliśmy obczaić Ladies Man za V8. To jeden z tych problemów, który może nie wydaje się trudny-ruchy są urabialne, ale końcówka wymaga żelaznej psychy i nie ma miejsca na zawahania. Jak zobaczyliśmy Nathana w akcji na tym baldzie jak za 3 razem przy ostatnich ruchach robi wycof, i kontrolowanie zeskakuje to odechciało nam się wstawiać. Dzień zakończyliśmy bardzo miłym problem Shots Fired za V4. Ponieważ jeszcze nie posiadamy namiotu a jakoś nie bardzo chciało nam się spać pod chmurą na padzie zdecydowaliśmy się na nockę w starym, poczciwym mercedesku. Tak więc po kolacji mistrzów (tuńczyk, kuskus, Pesto, i troszkę sera) musieliśmy przystosować auto do nocy. A, że w mercedesku już zdarzyło nam się niejeden raz spać, patent na łożko mamy obcykany. A tym razem jakimś dziwnym sposobem wpadliśmy na jakiś nowy pomysł i noc należała do jednej z lepszych (z tych spędzonych w tym aucie). Świąteczną niedzielę jak przystało na lokalsów spędziliśmy na śniadaniu w Tim Horton's popijając kawę z muf finką. Syci, pełni energii z listą bulderów w głowie uderzyliśmy z powrotem do lasu. Szybka rozgrzewka w okolicach Titanica przywiodła nas do położonego nieopodal Anubisa za V7. Rzut oka na skórę, na krawądy i obopólna decyzja, że na to nie ma dzisiaj opcji. Tym sposobem dotarliśmy w końcu do Stinger Low za V10, który tak naprawdę był celem wyjazdu. Zaczęliśmy się wstawiać, Oski do całości a ja do Stingera za V6, jeden za drugim, próba za próbą. Pełni nadziei i z uczuciem, że jestem tak blisko, zaraz to zrobię, zdzieraliśmy resztki skóry. Oski doprowadził swoją skórę do takiego stanu, ze jak robił ostatnią wstawkę do dotknął chwytów i ze szklankami w oczach stwierdził "nie ja już nie mam skóry". Ja już byłam praktycznie po trudnościach, wychodziłam do śmiesznego podchwytu na kciuka i nie wiem co się stało poleciałam. W dodatku tak niefortunnie, że wylądowałam poza padami, także pięty a szczególnie jedna dostały mocno w kość. Próbowałam się jeszcze wstawić, bo wydawało mi się że aż tak nie boli, ale nic z tego nie wyszło. Pół godziny później jak szliśmy do auta już nie mogłam na niej stanąć. Ehhh mam nadzieję, że to nic poważnego i lód + voltaren albo inne mazidło sobie z tym poradzą. Tak czy inaczej święta się udały.:)
Oski na Stinger Low

niedziela, 25 marca 2012

Juhuuu Słońce!!!

Spojrzawszy na prognozę pogody na najbliższe dni przecieraliśmy oczy ze zdumienia, ponieważ po raz pierwszy w tym roku szykował się cały weekend bez kropli deszczu. W weekend pogoda dopisała na tyle, że wytęsknieni słońca i podekscytowani na myśl dotknięcia skały ruszyliśmy w niedzielę z samego rana do Squamish (mieliśmy już być na miejscu w sobotę i zdzierać hodowaną na panelu, słabą, zimową skórę, ale niestety nie udało się). W Squamish na baldach byliśmy jednymi z pierwszych, ale w ogóle nam to nie przeszkadzało:), tym bardziej w czasie rozgrzewki, gdzie nie potrzebowaliśmy więcej niż 1 crashpada. Po pół godzinie dołączyli do nas znajomi ze ściany wyposażeni w 3 dodatkowe pady, więc można było zacząć się już wspinać. Pierwszy wyjazd w skały po zimie jest swojego rodzaju małym sprawdzianem dla nas samych i tego jak przepracowaliśmy zimę. Wiadomo, że po pierwszym wypadzie w skały nie można oczekiwać zbyt wiele, bo to pierwszy kontakt ze skałą po długim czasie i potrzeba chwili żeby znów się przyzwyczaić. Muszę się przyznać, że po pierwszym kontakcie ze skałą można odetchnąć z ulgą. Mnie udało się rozprawić z baldem Timmy slopers za V5 (7a), którego nie mogłam zrobić 2 lata temu. A teraz nie padł, co prawda w pierwszej próbie, ale jak wcześniej wydawał się nieurabialny to teraz takie słowo w ogóle nie gościło w mojej głowie. Ładny techniczny bald po dobrych chwytach, z czujnym wyjściem po oblakach. Odhaczony. Zaliczyliśmy parę wstawek w Sesame Street za V10 (7c+), który należy do listy 100 najlepszych klasyków Squamishowskich autorstwa wszechmocnego Krzysztofa Sz.;). Projekcik zagościł na naszych listach rzeczy do zrobienia. Oski wstawiał się w problem Stinger Low za V10 (7c+) i wyobraźcie sobie, ze spadł po cruxie w miejscu gdzie z palcem w nosie by go przeszedł. No, ale nie ma, co płakać następnym razem pójdzie. Mnie tu jeszcze czeka dość pracy nad tym problemem gdyż jest on siłowy, po oblakach i ruchami bardzo przypomina Supernovę za 7c+ z Magic Wooda (dla tych, co nie wiedzą Oski zrobił mega trening na tym baldzie także zacyk ma opanowany do perfekcji). Skóra w opłakanym stanie około 17.30 zaczęła się bronić przed jakimkolwiek kontaktem ze skałą. Znacie to uczucie skało wstrętu? My też i po całym dniu, choć psychicznie chcieliśmy się jeszcze wspinać to fizycznie nie dawaliśmy rady. Teraz tylko jeszcze mocniejszy trening, bo jest, pod co ładować i nie pozostaje nic innego jak czekać na kolejne okno pogodowe:)

piątek, 16 marca 2012

Nauczka na przyszłość/ A lesson for future

Nie zostawiaj wszystkiego na ostatnią chwilę…Skąd ja to znam? Hmm ile razy sobie to obiecaliście i jakimś dziwnym sposobem sytuacja się powtórzyła? Ja też nie wiem ile, ale na pewno kilka tych razów było. Moje błogie a zarazem błędne przekonanie, że mam jeszcze tyle czasu zaowocowało zdumiewającym odkryciem w niedzielę „cholera ten test z rachunkowości jest we wtorek”. Nie ukrywając ten przedmiot nie jest moją mocną stroną i niestety trochę czasu muszę mu poświęcać, więc zamiast iść na narty czy pojechać w skały, ze łzami w oczach zostałam w domu i usiadłam do książek;(

Don't leave everything for the last moment...Where I've heard it? Hmm how many times you promise yourself not to do this and somehow it's happened again? I don't know either but I guess quite a few already. My blissfully and also a false belief that I still have so much time has resulted in an astonishing discovery on Sunday, 'Damn, this test of accounting is on Tuesday”. Not hiding this subject is not my strength, and unfortunately I have little time to devote to it, so instead of going to ski or go in the rocks, with tears in the eyes I stayed at home and sat down to books:(

Oczywiście jak to zwykle bywa okazało się, że dziś był najlepszy warun od kilku tygodni na nartach i w skałach. Oskar z Tomaszem i Elenką wybrali się na Seymour i mieli najlepszy śnieg w tym sezonie; czytaj na maxa świeży, przez nikogo nietknięty puch. Znajomi, którzy zawitali do Squamish opowiadali, że skała miała idealne tarcie i aż się lepiła do rąk. A ja w domu!!! Normalnie się płakać chce:(.
Poniżej zamieszczam pierwszy filmik Oskiego produkcji żebyście mieli pojęcie, o czym mówię.

Apparently it turned to be one of the best day in the last few weeks for skiing or climbing. Oskar, Tomas and Elenka went up To Seymour Mountain and had the best snow this winter; really great, fresh powder. Friends who went to Squamish were telling that rocks has unbelievable friction and was super sticky. And I am at home!!! I want to cry!!! Below you can watch first movie made by Oski, so you will get the idea what I am talking about.



Po dzisiejszym dniu na szafce w kuchni zawisła informacja „nie zostawiaj rzeczy na ostatnią chwilę”. Wygląda na to, że chyba się w końcu nauczę;)

So after today I put the note on my cupboard in the kitchen “don’t procrastinate”. It seems I will learn finally;)

piątek, 9 marca 2012

Squamish babski wyjazd

Zupełnie przez przypadek w pewien deszczowy poniedziałek (nie dość, że poniedziałek to jeszcze pada od rana)udało mnie się podłączyć do zorganizowanej, damskiej grupy jadącej do Squamish. Po dotarciu na miejsce spotkania okazało się, że dziewczęta z którymi jadę to laski z mojej załogi wolontariuszy z festiwalu filmowego;) Ale świat jest mały! Ekipa w składzie Dada (Słowacja), Katka (Słowacja), Katka 2 (Słowacja), Val (Czechy) i Ja (Polska).

Celem wyjazdu było wejście na Chiefa górującego nad Squamish (o ile się nie mylę już coś wcześniej o tym wspominałam). Większość z nas się wspina, ale przy takim warunie nie było szansy na znalezienie kawałka suchej skały. Tak czy inaczej super było przejść się, wejść na Chiefa i ogólnie wyrwać się na chwilę z miasta. Doborowe towarzystwo, praktyka języków słowiańskich, 1000 zdjęć z wyjazdu (który facet by się zatrzymywał co 5 minut cykać fotki?!) i świetnie spędzony razem uświadomił mi, że dawno nigdzie nie byłam babską ekipą. I jak na baby przystało po zejściu z Chiefa pojechałyśmy do sklepu górskiego w nadziei na jakieś wyprzedaże w Squamish, a później na jedzonko do Shady Pub Tree (jedzenie i piwo jest bardzo dobre; wszyscy wspinacze i ludzie w klimacie tu przychodzą). Poniżej fotki z wyjazdu.