sobota, 5 listopada 2011

Crown Mountain i test softshella Marmot ROM

Rzut oka na prognozę pogody pada, pada, sucho, pada, pada. Jest okno pogodowe! Trzeba się gdzieś wybrać, nie wiadomo, kiedy znów nadarzy się taaaka okazja. Taaaka, bo mamy wolne i w końcu możemy gdzieś razem pójść. Nasz wybór padł na górę o wdzięcznej nazwie Crown Mountain (Korona. Pobudka wcześnie rano w sobotę, śniadanie, kawa, szybkie pakowanie i jesteśmy gotowi. Najpierw na busa żeby dostać się pod Grouse Mountain, później Grouse Grind na górę i można zaczynać część właściwą. Na Grous’ie pierwszy śnieg! Mijamy małe lodowisko, niedźwiedzie Grizzly (spokojnie- są zamknięte na wybiegu;zresztą bardzo ospałe o tej porze roku, gdyż przygotowują się do hibernacji) i po 10 minutach dochodzimy do mapy okolicy. Zapisujemy nasze dane i wrzucamy do skrzynki, po czym idziemy dalej (zanim się wyjdzie w góry trzeba wypisać taki krótki formularz gdzie idziesz, w ile osób, czas wyjścia, planowany czas powrotu, telefon i telefon do osoby, z którą trzeba się kontaktować w razie sytuacji awaryjnej.Od formularza odrywa się taki świstek, który należy wrzucić do skrzynki jak się wróci. Tak czy inaczej pomysł fajny;)



Pierwsze podejście i cel pośredni to wejście na Dam Mountain. Widoków za bardzo nie podziwiamy, bo wszystko za mgłą. No nic mamy nadzieję, że się przetrze i ruszamy dalej. Zejście z Dam mt, lekko pod górę i dochodzimy do rozwidlenia dróg. Zejście do crown pass do wysokości 1080 m n. p. m i następnie znów do góry. Do szczytu zostało jedyne 421 metrów;)

Pierwsza przeszkoda to przetrawersowanie około 50 metrów dość stromego, głazowiska, które przy tym opadzie śniegu jest nieco psychiczne. Świeży śnieg przykrywający skały nie pozwala na szybkie poruszanie się. Mokra skała, śnieg i nasilające się trudności sprawia, że zaczynamy się zastanawiać czy to, aby tędy szlak prowadzi zaczynają się trudności wspinaczkowe, gdzie normalnie byśmy już szli z liną).


Krótki rekonesans i rzeczywiście udaje nam się dostrzec poniżej oznaczenie szlaku. Cofamy się i odnajdujemy właściwą drogę. Kolejne 30 minut i meldujemy się na szczycie. Hurra! Fotka zwycięzców, baton i szybko na dół, bo warunki nie są najlepsze (niestety nie przetarło się w ogóle, więc nic prawie nie widać). Schodziło się trochę gorzej, bo temperatura podniosła się o kilka stopni i wszystko zaczęło płynąć. Całość zajęła nam w sumie 6 h 30 minut.



Na wypadzie testowałam nowy nabytek– Marmot ROM softshell. Softa mogę gorąco polecić wszystkim tym, którzy zastanawiają się nad zakupem technicznej kurtki na wyjazdy w góry, ale też do śmigania po mieście. Lekki, niekrępujący ruchów z konstrukcją Angel-Wing Movement, która zapobiega podciąganiu softa do góry zwłaszcza przy podnoszeniu rąk (w końcu nie świecimy brzuchem:) idealny na wspin w niskich temperaturach. Dwie pojemne kieszenie, dodatkowo mała kieszonka na piersi, odblaskowe logo i zintegrowany kaptur z pełną regulacją to niekwestionowane zalety tej kurtki. Nie miałam okazji jeszcze sprawdzić go w czasie deszczu, ale przy niskiej temperaturze i wysiłku dobrze oddycha. To dzięki zastosowaniu stretchowych paneli bocznych z lekkiego materiału Marmot Shell. Świetny kolor- jasny zielony sprawia, ze nie da się mnie nie zauważyć:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz