W mieście szaro, buro, z nieba kapie a z domu nosa wystawiać się nie chce zapowiada się idealna sobota;/ Nie minęło 5 minut dzwoni Tomasz z pytaniem, jakie plany na dzisiaj i czy nie chcemy przydać sobie rodzinnej tury na Cypress. Pytanie! Jasne, ze chcemy wszystko byle nie siedzieć w domu.40 minut później jesteśmy już w drodze.
Zajeżdżamy na parking a tam niebieskie niebo, leniwe chmurki zero szarugi, co na dole w mieście. Od razu banan na twarzy i wszyscy zaczynają się zbroić w buty, narty itd. Powiedziałabym nawet, że zimno dość jest- czuć taki mrozik na policzkach;) Ruszamy prędko na przód, co by nie marznąć i już po kilku krokach cieplej się robi. Najpierw weszliśmy wszyscy szlakiem wzdłuż stoku na górę (Eli z Martinem i Kubkiem poszli dalej) a my z Tomaszem na stok i na dół. Trochę oblodzony stok, ale nie było źle. Zjechaliśmy i Tomasz wymyślił ze gdzieś tam jest tak droga i pójdziemy wzdłuż stoku a później odbijemy w lewo dojdziemy do niej i powinniśmy nią wyjść na górę.
Tak też zrobiliśmy odkrywając tym samym inną drogę, którą można się dostać na górę i nie trzeba iść wzdłuż stoku. Miejscami było dość stromo i w takim świeżym puchu z lodem pod spodem kiepsko mi się szło, dlatego zmuszona byłam wziąć narty w ręce i te odcinki pokonać na piechotę.
Doszliśmy na górę i szybki zjazd na dół, bo Eli z Kubkiem i Martinem już czekali na nas od dłuższego czasu i do domu. I wciąż jeszcze pół dnia przed nami! To się nazywa życie!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz